Usługi przewodnickie

Jestem certyfikowanym przewodnikiem po Poznaniu, na Szlaku Piastowskim i po Wielkopolsce. Posiadam licencję pilota wycieczek krajowych i zagranicznych - specjalizuję się szczególnie w turystyce krajowej.
Serdecznie zapraszam do skorzystania z moich usług - poza przewodnictwem i pilotażem przygotowuję również kompleksowe programy wycieczek.
Kontakt: patrycjaowczarzak@gmail.com

czwartek, 6 sierpnia 2020

Kruszwica - pędzlem Ewy malowana

Nie utrzymywaliśmy kontaktu. Ewa Lewańska nie była zresztą członkiem naszej najbliższej Rodziny. Ale któregoś lata Mama zdecydowała się Ją odwiedzić. Z życzliwości, ciekawości… Traf chciał, że zdążyłyśmy tuż przed Jej śmiercią.

Ewa Lewańska zostawiła po sobie wyjątkowy akcent w historii Kruszwicy. Była malarką – Jej obrazy wiszą u nas na ścianie i to one sprowokowały mnie, aby „odkurzyć” pogląd na Kruszwicę. Już od wielu lat jestem zwolenniczką podróży, które szukają konkretnych ludzi „na szlaku”, a nie tylko zabytków. Dlatego wizerunek Ewy – malarki nadającej wyjątkowy rys tej malowniczej miejscowości, idealnie odpowiada moim założeniom.


Wszystko, co najpiękniejsze w tej miejscowości, koncentruje się oczywiście w okolicach Jeziora Gopło, reszta Kruszwicy to przemysł, który nietrudno przegapić, chyba że akurat mamy katar… Silny fetor pochodzący z zakładów tłuszczowych jest nie do ominięcia – to on "uderza" najpierw w turystę. Potem dopiero ukojenie przynosi krajobraz Gopła… 

Jezioro Gopło, to „serce parku” (dokładnie Nadgoplańskiego Parku Tysiąclecia) jest największym zbiornikiem wodnym województwa kujawsko – pomorskiego, będąc dziewiątym co do wielkości jeziorem w Polsce o powierzchni 2154,5 ha. Ma 11 wysp, średnia głębokość wód jeziora wynosi 3,6 m, zaś w najgłębszym miejscu w pobliżu miejscowości Przewóz głębokość dochodzi do 16,6 m. Długość linii brzegowej wynosi około 91 km. Historyk i kronikarz, Jan Długosz (1415-1480) nazywał jezioro Gopło Morzem Polaków (Mare Polonorum). Ukształtowanie jeziora stanowią dwie ułożone południkowo rynny, z których dłuższa ma 25 km.
W 1967 r. utworzono wokół Jeziora Nadgoplański Park Tysiąclecia, który miał być darowanym przez naturę pomnikiem historii państwa polskiego, a przy tym jest miejscem ochrony licznych lęgowisk ptactwa wodnego, błotnego. 


Kim był ojciec Ewy?

Paweł Ryczek (1865-1934), dzierżawca Jeziora Gopła, prowadził firmę zajmującą się rybołówstwem. Dzierżawę jeziora otrzymał jeszcze pod zaborem pruskim i szybko „rozkręcił interes” przy pomocy braci. Część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży ryb przekazywał do kasy miejskiej, również w czasach zaboru, a i tak nie uszczuplało to zbytnio jego prywatnej kieszeni. W pewnym okresie liczba zatrudnionych pracowników wynosiła dwieście osób. Jeden z punktów połowu znajdował się przy moście, obok drogi wiodącej do Kolegiaty.

Paweł Ryczek ożenił się z Zofią Szpekówną. Małżonka pomagała w interesie, prowadziła rachunkowość zakładu. Mieli cztery córki: Marię, Ludwikę, Walentynę i Ewę. Najmłodsza Ewa, eteryczna i marzycielska, wybrała profesję malarki. Biznes Ryczków podupadł w latach 30-tych (kryzys gospodarczy, inflacja). Zofia Ryczek zmarła w 1932 r., a dwa lata po niej również zmarł jej mąż Paweł. Mieszkańcy przekazują sobie legendarną już prawie informację, że był znakomitym pływakiem i uratował ponoć życie blisko 30 osób (dzieciom i rybakom – wyciągając ich głównie spod zarwanego lodu).


Grobowiec Ryczków znajduje się na kruszwickim cmentarzu w sąsiedztwie kolegiaty. Spoczywają w nim Paweł i Zofia oraz ich córki Ewa z mężem Bolesławem i Walentyna.

Ewa…

Urodziła się w 1900, zmarła równo po 80 latach.
Była czwartą córką Pawła Ryczki i Zofii. Jej rodzina prowadziła „dom otwarty” dla gości z środowiska kultury i sztuki; odwiedzali ich m.in. Jan Kasprowicz, Stanisław Przybyszewski z żoną oraz Ludomir Różycki. Ona sama, z racji chorowitości, pobierała naukę w domu, rozwijając swoje talenty i pasje: malarstwo, pisanie poezji, naukę języków obcych.
Pamiątką po rodzinie Ryczków jest kamienica, na której dziś znajduje się mural z Popielem, autorstwa Pana Marcina Fołdy.



Okupant niemiecki zamienił ją w czasie wojny na mieszkania czynszowe, a nowe władze po wojnie utworzyły tutaj internat Szkoły Zawodowej. Dotychczasowe właścicielki kamienicy mogły w niej pozostać – przeznaczono im małe mieszkanko na poddaszu i właśnie to skromne miejsce miałam okazję odwiedzić, co mocno zapadło mi w pamięć. Córki państwa Ryczków - Walentyna Koźmińska i Ewa Lewańska (mąż Ewy Bolesław zmarł w 1952 r.) mieszkały tam do końca swoich dni.

Plenery malarskie…

Naukę malarstwa Ewa pobierała m.in. u malarza Bolesława Lewańskiego, swojego późniejszego  męża. Z nim zamieszkała nad Gopłem, na Półwyspie Rzępowskim. Po ślubie przestała malować, pracę wznowiła po śmierci męża w 1954 roku. Tematem jej twórczości były głównie nadgoplańskie pejzaże, przyroda, martwa natura i detale architektury. Tworzyła w oleju, pastelu, akwareli i temperze. W sumie jej dorobek liczy około 1000 prac. Może i jest to malarstwo niezbyt wysokich lotów, ale mam do niego ogromny sentyment – tak jak i mieszkańcy miasta, którzy zdecydowali się nadać imię malarki jednemu z kruszwickim przedszkoli, a w nim umieszczono Salonik i Izbę Pamięci malarki.




Post scriptum
Osławiona Mysia Wieża na Półwyspie Rzępowskim – tak chętnie uwieczniana przez Ewę - wcale nią nie jest po prawdzie. Mam nadzieję, że to wszyscy wiedzą swoją drogą…
W rzeczywistości istniał tu zbudowany w XIV wieku przez Kazimierza Wielkiego zamek królewski. Wzniesiony został na miejscu wcześniejszego grodu, w stylu gotyckim na planie nieregularnym. Był siedzibą kasztelanów. Podczas potopu szwedzkiego został zniszczony przez wojska najeźdźcy, a w XIX wieku rozebrany przez władze pruskie. Dzisiaj miejsce pozostaje trwałą ruiną.





Losy zamku ciekawie opisuje Nadgoplańskie Towarzystwo Historyczne – dokładnie opracowujące dzieje kruszwickiej ziemi: http://kruszwicahistoria.blogspot.com/2015/05/zamek-w-kruszwicy.html - chętnie udzielę im miejsca na moim blogu i zareklamuję.

Na koniec paradoks – wizerunek zamku sprzed wieków zawdzięczamy… szwedzkiemu najeźdźcy. Namalował go szwedzki marszałek polny Erik Dahlbergh. Najpierw narysował (XVII w.), a następnie osobiście zdecydował o jego spaleniu. Obraz przetrwał, bo został umieszczony w księdze chwalącej wojenne sukcesy króla Karola Gustawa… Ot, chichot losu…


Więcej o rodzinie Ryczków możemy dowiedzieć się z książki: "Rocznik Kulturalny Kujaw i Pomorza tom XVI" 2O12 - Opowieści Rodzinne - Dom nad Gopłem". Autorką artykułu jest Ewa Piechocka - krewna Ryczków.

środa, 15 lipca 2020

Wolsztyńska Copacabana

Za każdym razem kiedy odwiedzam Wolsztyn, niezmiennie pozostaję na banalnym stanowisku że „to miasto jest piękne!”. Ciągle zaskakują mnie nowe kwartały zieleni, mnóstwo klombów kwietnych, czyste ulice, zadbane kamienice. Ot co. Wiele nie trzeba, żeby chciało się tu wracać i wracać…
Na promenadzie nad Jeziorem Wolsztyńskim czuję się jak na najlepszej promenadzie niemieckich kolorowych miasteczek - niegdyś przeze mnie podziwianych i ze smutkiem porównywanych do szarzyzny naszych miast. Teraz w Wolsztynie (i nie tylko, rzecz jasna!) czuję dumę, że umiemy zadbać o siebie, nie szczędzimy na kwiatach i doceniamy porządek oraz elegancką, dyskretną reklamę.


Zdjęcie prezentuje stan promenady z pewnością nie z tego roku - dzisiaj jest nieco skromniej (źródło zdjęcia: UM Wolsztyn), ale i tak oddaje zasadniczy charakter ukwieconego miasta.

Oczywiście podpadło mi od razu, dlaczego Wolsztyn wyróżnia się w tym temacie aż tak bardzo… Historia miasta szybko dała mi odpowiedź.
Otóż… to zapewne sprawa dobrych genów :-), tj. burmistrza z przeszłości, Klemensa Modlińskiego. W wydanym w 1934 roku opisie "Wszerz i wzdłuż Ziemi Wielkopolskiej" o miasteczku Wolsztyn możemy przeczytać: "Na ulicach czystego i schludnego miasta spotkamy dobre bruki uliczne, ładne planty położone w różnych częściach miasta, wielkie budynki zakładów miejskich i inne". Wszystkie te budynki z dumą pokazał autorom opisu Burmistrz Modliński oprowadzający przybyszy po mieście przez 20 minut.
Klemens Modliński był jedynym tak długo urzędującym burmistrzem w województwie poznańskim i jedynym wieloletnim członkiem "Stowarzyszenia Burmistrzów" w tym województwie. Był on prawdziwym gospodarzem miasta, czynnie uczestniczył w pracach organizacji samorządowej i organizacjach społecznych działających na tym terenie. Współpracował z Towarzystwem Rzemiosła i Przemysłu, Związkiem Pracowników Kupieckich, Towarzystwem Kolejarzy, Kołem czerwonego Krzyża, Towarzystwem Powstańców i Wojaków, Związkiem Kobiet, itp.
Dzięki Jego profesjonalizmowi dobrze układała się współpraca za starosta Kaczorowskim, hr Stefanem Michałowskim, miejscowym duchowieństwem katolickim, ewangelickim oraz Gminą Żydowską. Postawą tolerancji i zrozumienia zyskał Modliński powszechne uznanie we wszystkich kręgach religijnych i politycznych. Był wzorowym i gorliwym Polakiem.

Źródło: Kazimierz Nowak, "Klemens Modliński Burmistrz miasta Wolsztyna od 1919 roku do września 1939 roku".


Wolsztyn pieszo…

Zacznijmy od promenady i pieszej wyprawy. Dokładnie jednej z kilku jakie oferuje miasto. Mam na myśli gry miejskie, tzw. questy. Foldery z zagadkami questowymi otrzymamy w świetnie funkcjonującym punkcie IT.  
Polecam na początek trasę dotyczącą w dużej mierze Marcina Rożka… - to na jego postaci chciałabym skoncentrować Waszą uwagę, bo mam do niego szczególną słabość i dużą sympatię:
http://bestquest.pl/quest/wolsztyn-spotkanie-z-marcinem-rozkiem.html


  
Malarz, rzeźbiarz. Po ukończeniu szkoły w Wolsztynie terminował w zakładzie kamieniarskim i sztukatorskim w Poznaniu, gdzie zdał egzamin czeladniczy. Po otrzymaniu stypendium Towarzystwa Naukowej Pomocy im. Karola Marcinkowskiego podjął naukę w Berlinie, a potem na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Warsztat rzeźbiarski szlifował także w Paryżu. Ostatecznie w 1913 roku zamieszkał w Poznaniu, tam otworzył  pracownię i kształcił uczniów. Czynnie zaangażował się w walki podczas Powstania Wielkopolskiego - walczył w szeregach pułku kawalerii pod dowództwem Ignacego Mielżyńskiego.

W 1933 roku przeniósł się do Wolsztyna, gdzie mieszkał i tworzył w zaprojektowanej przez siebie willi (obecnie to Muzeum Marcina Rożka!).
Okupacja niemiecka sprawiła, że Rożek – tak jak i wiele znaczących postaci ze świata inteligencji – musiał się ukrywać. Przebywał kolejno w Poznaniu, Objezierzu, Tarnowie Podgórnym. Tęsknił do swoich rzeźb, do swojej pracowni, narzędzi pracy…  Przedostał się więc pewnego dnia w jesienią 1939 roku częściowo wozem dostawczym, częściowo pieszo do Wolsztyna, do ostatniego ze swoich uczniów Edwarda Przymuszały. Od niego dowiedział się, że część rzeźb z jego ogrodu i pracowni Niemcy rozbili, część wrzucili do jeziora, a samego artystę ciągle poszukiwano. Wrócił więc załamany do Poznania, skąd też musiał uchodzić dalej, mimo posiadanych fałszywych dokumentów na nazwisko Schulz. Miał swój wkład w działalność tajnych organizacji – pisał dla nich ulotki, wykonywał fałszywe stemple.  Ostatecznie został  aresztowany i osadzony w Forcie VII. Jego dokonania artystyczne musiały wzbudzić podziw Niemców, bo naczelnik więzienia Fortu VII zaproponował mu wykonanie rzeźby popiersia Adolfa Hitlera dla poznańskiego zamku królewskiego. Odmówił. W 1943 roku trafił do obozu koncentracyjnego w KL Auschwitz, gdzie rok później zmarł.

Rożek był postacią  popularną w Poznaniu lat międzywojennych. Miał wielu przyjaciół. Wysoki, szczupły, z dużym nosem, był powodem wielu dobrotliwych żartów. Jako towarzysz – małomówny, nawet mrukliwy, lecz niesłychanie uczciwy, wierny, lojalny. Te cechy charakteru sprawiały, że chętnie widziano go jako gościa,
Do najbardziej znanych dzieł artysty należy m.in. usytuowany w pobliżu archikatedry gnieźnieńskiej pomnik Bolesława Chrobrego, upamiętniający pierwszą koronację królewską w 1025 roku. Był to monument, którego realizacja zajęła artyście kilka lat. Postać króla imponowała rozmiarami. Rożek pracował na wykonaniem pomnika w udostępnionej mu w tym celu jednej z hal fabryki Cegielskiego w Poznaniu.


Innym znanym pomnikiem jest statua Siewcy przy przejeździe kolejowym w Luboniu koło Poznania (jej kopia postawiona została przed Uniwersytetem Przyrodniczym w Poznaniu). Tutaj prezentuję ją w interesującym "wdzianku". To efekt akcji happeningowej jaka miała miejsce kilka lat temu w Luboniu, a wędrując tamtędy z moim Klubem Turystycznym (ww.klub.puszcza-zielonka.pl) mieliśmy okazję być tego świadkami.


Czytając o Rożku mam niezmiennie przed oczami jego postać – nieco przygarbioną nad kolejnym rysunkiem, zapominającą, że czeka go zapewne śmierć… Do końca rysował i malował. Po brutalnych przesłuchaniach, pełnił w Forcie VII obowiązki magazyniera, który naprawiał narzędzia używane przez więźniów. A pozostały czas poświęcał sztuce… - tak mógł zapomnieć chociaż przez chwilę gdzie jest i co go czeka.

W jego domu, tuż przy wolsztyńskiej promenadzie czuję się jak u siebie. A będąc w ogrodzie przy Muzeum wyobrażam sobie, że siedzi tuż obok i rzeźbi…



A inne wolsztyńskie spacery?
Wspomniane questy nie są ani zbyt długie, ani na pewno nużące – do dzieła zatem!
Osobne questy poświęcone są Skansenowi Budownictwa Ludowego Wielkopolski Zachodniej http://bestquest.pl/quest/wolsztyn-od-karczmarza-do-polrolnika-czesc-i.html i http://bestquest.pl/quest/wolsztyn-od-traka-do-pieca-chlebowego-czesc-ii.html oraz słynnej – nie waham się powiedzieć – na cały świat parowozowni http://bestquest.pl/quest/wolsztyn-wyprawa-pelna-para.html. Tak..., to ostatnia parowozownia na świecie prowadząca ruch pasażerski na normalnym torze.


Coroczna Parada Parowozów to też super okazja, żeby zobaczyć obrotową zwrotnicę, która obraca parowozy i kieruje je do właściwego "domku" - niczym w bajce "Tomek i Przyjaciele". Unikalny element infrastruktury kolejowej!

W Wolsztynie znajdziecie też i temat Powstania Wielkopolskiego oraz trasę innych znaczących postaci – w tym Roberta Kocha – niemieckiego lekarza, laureata nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, za badania i odkrycia w dziedzinie gruźlicy. Był on odkrywcą wielu gatunków bakterii (m.in. bakterii wywołujących wąglika, gruźlicę i cholerę) oraz badaczem przyczyn chorób zakaźnych, któremu świat zawdzięcza ocalenie wielu istnień ludzkich. Oj, rozpisałabym się i o nim, ale dzisiejszy dzień należy do Marcina Rożka. Zdecydowanie!

Wszystkie wspomniane questy znajdziecie na tej stronce: http://bestquest.pl/

Przez Wolsztyn na rowerze…

Nieduże jezioro Wolsztyńskie…, aż korci, żeby je objechać. Nie ma sprawy – polecam Szlak Żurawi. Wycieczkę można rozpocząć na miejskiej plaży. Trochę zaskoczyło mnie jednak, że szlak ten pokrywa się z żółtym szlakiem pieszym – co nie powinno mieć miejsca, jeśli nie ma ku temu warunków… No, nie będę marudzić – pojechałam, było sympatycznie. Ale rzeczywiście uważać trzeba – ścieżka po stronie miasta jest miejscami „na jedno kółko” i można zaliczyć zderzenie czołowe z pieszym.
Po drugiej stronie jeziora można „zahaczyć” o schowane w lesie urocze jezioro Morskie Oko i rezerwat przyrody „Bagno Chorzemińskie” (przez który przebiega ścieżka dydaktyczna – również do użytku, a jakże ;-)). W tym momencie szlak mnie zaskoczył, bo miałam wrażenie, że albo tak rzadko jest używany, albo ja pomyliłam drogę? Jednak nie – znak na drzewie mnie uspokoił, a ja jechałam dalej… po trawie, brzegiem pola… Hm. O środkach unijnych pozyskanych i przeznaczonych na infrastrukturę tego szlaku można mówić dopiero, kiedy wchodzi się na piękne pomosty na jeziorze, w okolicach Skansenu Budownictwa Ludowego. Wcześniej raczej nie…


A może jednak po wodzie?

Może. Rzeka Dojca – to całkiem „nowy” szlak wodny w Wielkopolsce.
Rzeka Dojca wypływa z sandrów nowotomyskich w okolicy Kąkolewa i wpływa do Kanału Północnego Obry w okolicy Dębówca. Przepływając przez gminę Wolsztyn tworzy jeziora: Wolsztyńskie i Berzyńskie.
Szlak zawdzięcza swoje istnienie Wolsztyńskiemu Klubowi Żeglarskiemu, którego to członkowie udrożnili trasę. Wszystko zaczęło się w 2011 r…
Trasa spływu zaczyna się przy tzw. Starym Młynie, zbudowanym przez Cystersów z Obry w czasach średniowiecza (rzut beretem od Wolsztyna – droga na Nowy Młyn), a kończy w Obrze. To dystans kilkunastu kilometrów, idealny na 1-dniowy spływ.

 
 Miejsce wodowania

Sporą atrakcją jest pokonanie różnicy poziomów pomiędzy jeziorami dzięki wyremontowanej śluzie. Zdecydowanie mniejszą atrakcję stanowi mętny - smętny kolor wody, ale sama trasa i widokowe plenery nadjeziorne wynagrodzą Wam ten mankament.

No i w końcu tytułowa Copacabana!

Wolsztyn – miasto, które ciągle ma ambicję rozwijać się. Miasto zdecydowanie nastawione na turystów, wykorzystujące maksymalnie swój potencjał na każdym kroku. Miejsce mocy, w którym buchająca para parowozów magicznie ściąga ludzi zewsząd. Pozazdrościć. Nie każde miasto o podobnym potencjale ma tyle werwy i pomysłowości. Niestety, miasto „po sąsiedzku”, które również niebawem zareklamuję (mimo wszystko!) – Nowy Tomyśl - „utknęło” i kompletnie na przykład nie wykorzystuje kapitalnego potencjału tradycji olęderskich w terenie. Stanęło li i wyłącznie na wiklinie.

Na koniec zatem potrzeba kolejnego przykładu z gatunku „chcieć, to móc” – prawdziwy rarytas, niekoniecznie w moim stylu, ale wiem, że to się może podobać… Czy ktoś w najśmielszych snach mógł się spodziewać, że Wolsztyn zapragnie posiadać swoją Copacabanę?
Popatrzcie Państwo sami…


Co słychać w sprawie realizacji tego projektu?
Dwa lata temu pracownicy z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu zaczęli badania wody i osadów Jeziora Wolsztyńskiego. Celem było rozpoznanie warunków do wybudowania zmodernizowanego kąpieliska z oczyszczoną wodą. Warto zaznaczyć, iż nie ma w tym momencie podobnego kąpieliska w okolicy do tego, co powstanie w Wolsztynie. Część główna zawierać będzie kąpielisko z podczyszczoną wodą, placem zabaw w wodzie dla dzieci oraz plażą. Następną częścią będą tereny sportowo-rekreacyjne. Ostatnim elementem ma być plac zabaw dla najmłodszych oraz budynek techniczny.
Wydzielenie strefy jeziora, czyli kąpieliska z oczyszczoną wodą jest najważniejszym elementem projektu. Strefa ta nie będzie zamkniętym zbiornikiem wodnym, tylko kąpieliskiem. Woda podziemna będzie pobierana z dużych głębokości, co stanie się dodatkowym źródłem czystej wody. W planach jest także wymiana gruntu w części kąpieliska na piasek. Najważniejszym aspektem jest jednak woda, która będzie znacznie czystsza
Źródło: www.wolsztyn.naszemiasto.pl

No i chwała! Ale na efekty przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Pandemia. Nie szkodzi – w obliczu tak licznych atrakcji w sąsiedztwie, mogę czekać jeszcze dłuuuuuuuuugo.
Póki co umieszczam Wolsztyn w moim prywatnym TOP5 wielkopolskich miasteczek na miejscu pierwszym!

sobota, 27 czerwca 2020

KOŁO brzegiem się toczy...

... czyli trzy rowerowe wyprawy okolic Kołobrzegu

To już ostatnia chwila (sezon letni zaczął pikowanie ku szczytowi!), żeby w miarę spokojnie obadać międzynarodową trasę R10 nad naszym Bałtykiem. Pozazdrościliśmy Znajomym, którzy właśnie przemierzają tę drogę od samego Świnoujścia i postanowiliśmy rodzinnie zerknąć tu i ówdzie. Wybór padł na Kołobrzeg, który akurat Znajomi mijali.


Szlak rowerowy R10, Nadmorski Szlak Hanzeatycki, EuroVelo 10 – międzynarodowy okrężny szlak rowerowy sieci EuroVelo przebiegający dookoła basenu Morza Bałtyckiego, o łącznej długości 8539 km. Polski odcinek szlaku o długości 588 km przebiega przez tereny województw: zachodniopomorskiego, pomorskiego i warmińsko-mazurskiego.
A dokładnie…
Świnoujście – Międzyzdroje – Dziwnów – Rewal – Kołobrzeg – Mielno – Darłowo – Jarosławiec – Ustka – Łeba – Władysławowo – Puck – Błądzikowo – Rzucewo – Gdynia – Sopot – Gdańsk – Elbląg – Frombork – Braniewo – Gronowo na granicy z Rosją.


Dzięki świetnym folderom opisującym tę trasę człowiek od razu wie czego może się spodziewać. Zarówno krajobrazowo jak i w kwestii technicznej – od strony nawierzchni!!! Asfalt, kostka brukowa, drogi gruntowe – etapy są rozmaite. Wiadomo, że najchętniej człowiek jechałby najbliżej morza, bo to uczucie jest szczególnie niezwykłe. Niestety – takich miejsc jest dość niewiele. Ale właśnie o tych chcę napisać, żeby R10 summa summarum od razu przypadła wszystkim do gustu.



R 10 – odcinek Grzybowo – Ustronie Morskie. Jadąc tam i z powrotem musicie pokonać dystans  ok. 46 km. Rzecz do wykonania – sami nie należymy do szalonych rajdowców, a daliśmy radę bez szczególnego wysiłku. Zwłaszcza, że mijane miejscowości kuszą przerywnikami na ciacho, lody etc.

Warunek jest jeden – trzeba przejechać trasę POZA SEZONEM – jeśli nie chcecie zostać zmiażdżeni, wyzwani („co tak wolno?!”, „gdzie stajesz?!) etc. Jeśli spełnicie ten warunek – reszta będzie już tylko przyjemnością. Konkluzja ta wynika z doświadczeń własnych, niestety…
 
Start. Bajka. Samo Grzybowo mówi o sobie, że zaczyna sezon dopiero w połowie lipca, i rzeczywiście - musieliśmy dość intensywnie szukać turystów na ulicach, a wszak było słonecznie,  już po wystawieniu ocen w szkołach… Hm.
Szlak biegnie wygodnym asfaltem, niczym rzeką… „Wbijamy się”  na trasę w dowolnym miejscu Grzybowa – oczywiście szukamy go w przybrzeżnej części miejscowości.
Wzniesień żadnych, za to uniesień – co niemiara.
Wjazd do Kołobrzegu nie jest szczególnie uciążliwy – zwłaszcza, że można zajechać do portu jachtowego  i tam nieco odpocząć w sielankowej scenerii. Latarnia morska, zabytkowy bindaż grabowy, promenada… - to chwile piękne, ale zagrożone tłumem. Zagrożenie słabnie jednak z chwilą przekroczenia ulicy Wschodniej - peryferyjnego wlotu z miasta na piasek.


Gwoli porządku dodam, że Kołobrzeg jest jednym z pięciu nadmorskich uzdrowisk - najstarszym i najnowocześniejszym zarazem. Ba! Lansuje się na stolicę polskiego SPA!




Na ostatnim zdjęciu...
Bindaż, inaczej berso, chłodnik czy kolebka - element architektury parkowej znany już w dobie renesansu, często stosowany we wspaniałych ogrodach barokowych. To rodzaj szpaleru, w którym podatne do formowania graby lub lipy tworzą nad aleją sklepienie podtrzymywane konstrukcją kratownicową. Kołobrzeski bindaż datuje się na połowę XIX w. - jest unikatową kompozycją w skali Europy!

 
W końcu spotykamy się realnie z plażą – ścieżka przylega bezpośrednio do wydmy, więc nie dziwota, że napotkany punkt widokowy każdy chętnie zalicza celem "fotostopa". Towarzyszy nam teraz zjawiskowy krajobraz Ekoparku Wschodniego - ekosystem słonych mokradeł, zwanych także Smolnymi Bagnami.  

Mijamy Podczele, Sianożęty (ostatnia względnie spokojna miejscówka) i… wjeżdżamy do Ustronia Morskiego, które poznacie bez pudła po intensywnym ruchu pieszych na ścieżce. Czuj duch! Po co komu kłopoty. 


Na powrót… zalecamy tę samą drogę. A że jest piękna – po raz pierwszy złamię swoją zasadę, żeby nie robić dwa razy tej samej trasy. Niestety, możliwość wykonania atrakcyjnej pętli jest tutaj bardzo ograniczona…
W przeciwieństwie do odcinka…

R10 – odcinek Pogorzelica – Trzęsacz.
Tak… Tutaj możemy mówić o bardzo miłej alternatywie dla powrotu z kolejnej wycieczki.
Co więcej – wyjeżdżając z Pogorzelicy radzę porzucić od razu myśl o R10 i jechać  intuicyjnie przez sam środek miejscowości (tj. jego główną „arterią”) – obserwując mimochodem życie kąpieliska. Trasę rozpoczynamy na stacji Nadmorskiej Kolejki Wąskotorowej www.kolej.rewal.pl 



Nadmorska Kolej Wąskotorowa kursuje na odcinku pomiędzy Gryficami i Pogorzelicą. Linia kolejowa przebiega przez 3 gminy Powiatu Gryfickiego: Gryfice, Karnice i Rewal.
Do dyspozycji pasażerów są dwie trasy:
- Trasa Gryfice - Pogorzelica, pełna trasa, obejmująca 15 stacji
- Trasa  Trzęsacz -Pogorzelica, odcinek nadmorski, obejmujący 7 stacji, zlokalizowanych na terenie gminy Rewal
Kolej wyjeżdża codziennie pierwszym kursem o godz. 8:40 z zajezdni w Gryficach. Po dotarciu do Trzęsacza pociąg kursuje dalej wahadłowo na trasie Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.
Ostatni kurs wąskotorówki jest kursem powrotnym do lokomotywowni w Gryficach.


 
Przejeżdżamy przez całą Pogorzelicę, która płynnie przechodzi w Niechorze (a które przyznam, że zrobiło na nas dobre, w miarę „ciche” wrażenie) i po minięciu jego największej atrakcji, czyli latarni morskiej, zajeżdżamy do Rewala. 


 Romeo i Julia przysiedli na jednym z rewalskich skwerów...
 
Rewal już od dobrych kilkunastu lat wiedzie prym w czołowych miejscówkach nad Bałtykiem, więc nic dziwnego, że miejscowość pięknie się rozwija – sporo tu skwerów z widokiem na morze, bez konieczności schodzenia z klifowego wybrzeża – co jest szczególnie istotne dla osób starszych.  Biało i kolorowo na przemian – widać dobrą, gospodarną rękę włodarzy. Trzymamy się ulic promenadowych – jak najbliżej morza, aż w końcu „wyrzuci nas” ulicą Szczecińską w stronę Trzęsacza. Teraz już tzw. „żabi skok” do zasłużonej przerwy. Naszą wycieczkę stopujemy na półmetku – tuż przy ruinach legendarnego kościoła. 
 Widok kościoła z 1870 r.

W 1874 r. odprawiono w nim ostatnią mszę i zamknięto.  W 1900 roku nastąpiły pierwsze, małe osunięcia, a w 1901 roku runęła już cała północna ściana. Przez następne 120 lat morze zabierało fragmenty zabytku. W wyniku podmywania klifu do dziś zachowała się jedynie południowa ściana budowli. Ostatnie osunięcie miało miejsce w 1994 roku, kiedy runęła połowa ściany południowej. Zostało ostatnie 12 m świątyni… - to aktualnie najbardziej „pilnowany” kościół w Polsce!

Początek historii ma miejsce w czasach, kiedy ziemie te zamieszkiwane były wciąż przez ludy pogańskie wielbiące swych bogów. Mieszkańcy wybrzeża trudnili się połowem ryb i rolnictwem. Upraszając sobie łaskę u władcy wód – Pluskona – wracali z połowów z pełnymi sieciami dorodnych ryb, które zapewniały byt całym rodzinom. Ryby nie były oczywiście jedynymi stworzeniami zamieszkującymi Bałtyk. W błękitnej toni żyły piękne syreny, które zamiast nóg miały rybi ogon pokryty srebrzystymi łuskami. Ludzie nazywali je Zielenicami. Czasem wypływały na powierzchnię i dało się wtedy słyszeć ich piękny śpiew. Mieszkańcy wioski traktowali syreny ze szczególnym szacunkiem i podziwem. Nie raz zdarzało się, że Zielenica zaplątała się w sieci rybackie. Wtedy rybacy ostrożnie uwalniali syrenę i pozwalali jej odpłynąć.
Kiedy na Pomorze dotarła chrystianizacja w okolicy zaczęły powstawać kościoły. Również w wiosce o której mowa zbudowano świątynię. Mieszkańcy byli nawracani na nową wiarę, a autorytet nowych władz religijnych rósł w siłę wraz z upływem lat. Księża kościelni stwierdzili, że Zielenice tak jak i reszta mieszkańców Pomorza nie powinny być pogankami, dlatego wydali polecenie aby każdą zaplątaną w sieci syrenę natychmiast przynosić do kościoła.
Zdarzyło się więc pewnego razu, iż piękna panna z srebrzystym ogonem wpadła w sieci rybackie. Rybacy nie chcieli jej robić krzywdy jednak przestrzegali poleceń kapłanów i dlatego wyłowili Zielenicę na łódź i zawieźli ją na brzeg, a następnie zanieśli do kościoła. Nie pomogły płacz i błagania pięknej syreny by wrzucili ją z powrotem do morza. W kościele ksiądz z miejsca przystąpił do nawracania i nauczania nowej wiary, po czym ochrzcił syrenę. Zielenica jednak jako stworzenie morskie nie potrafiła żyć na lądzie i z godziny na godzinę opadała z sił. Nie wzruszyło to jednak kapłana i syrena została zamknięta na noc w kościele. Przejęci całym zdarzeniem mieszkańcy wioski wyruszyli po zmierzchu do kościoła i siekierami rozbili drzwi kościoła, było jednak już za późno. Z tęsknoty za morzem Zielenica zmarła.
Gdy mieszkańcy chcieli wrzucić jej ciało z powrotem do morza, gdyż uważali iż nie należy ono do nich, ksiądz zdecydowanie zaoponował i postanowił pochować ją na przykościelnym cmentarzu jak każdego innego chrześcijanina. Tak też się stało. Gdy o całym zdarzeniu dowiedział się władca mórz – Pluskon – rozkazał Bałtykowi i jego falom tak długo bić o brzeg i zabierać go po trochu aż do momentu odzyskania ciała Zielenicy. I tak przez lata Bałtyk zabierał ląd kawałek po kawałku, przesuwając brzeg coraz bliżej kościoła aż pochłonął i sam kościół. Drżąca od fal ziemia dała nazwę wiosce – Trzęsacz. Ciało Zielenicy zostało odzyskane, jednak Zielenice zamilkły na zawsze i ich śpiewu nikt już nie słyszał, a gniew Bałtyku nie minął i do dziś podmywa ruiny kościoła aż do całkowitego zniszczenia nieszczęsnej pamiątki…

 
Źródło: Agata Stankiewicz na podstawie “Zachodniopomorskie legendy i dzieje” – Wrzesław Mechło;
Wyd. Regionalna Agencja Promocji Turystyki

Powrót – no właśnie… Teraz nie czas już na zwiedzanie – podglądanie, ale na wykorzystanie prawdziwego atłasu ścieżki R10, którego grzecznie się odtąd trzymamy przez całą drogę powrotną. Zapewni nam to komfortowy przejazd przez Rewal, a na odcinku Niechorze – Pogorzelica doświadczymy jazdy wzdłuż trasy wspomnianej kolejki wąskotorowej.
Wycieczka – cudo! W nogach jakieś zaledwie 24 km, więc polecam absolutnie każdemu.

A na koniec – i tu Was zaskoczę. Zdradzę morze. Proponuję wyprawę....

Szlakiem po nasypie kolejki wąskotorowej w Dorzeczu Parsęty
Uciekniemy w sieć ścieżek zlokalizowanych na trasie innej, nieczynnej już Kołobrzeskiej Kolei Wąskotorowej. Tory rozebrano, asfalt położono. W efekcie powstał na szczęście fantastyczny projekt dla cyklistów.
A dokładnie…





Na terenie Gminy Karlino znajduje się 15 km ścieżek rowerowych, a łącznie na terenie Związku Miast i Gmin Dorzecza Parsęty (pomysłodawcy unijnego projektu) – 57 km asfaltowych ścieżek biegnących w znacznej części po nasypach zlikwidowanej kolei wąskotorowej. Jadąc od Karlina dojeżdżamy do Gościna (17,9 km), stąd możemy kontynuować dalszą jazdę w jednym z trzech kierunków:
Pierwszy na południe z Gościna do Dargocic (4,8km).
Drugi, najdłuższy (23,4km), południowo zachodni prowadzi z Gościna przez Rymań nad jezioro Popiel.
Trzeci na północ – do Kołobrzegu, gdzie możemy zakończyć wyprawę lub kontynuować ją dalej nadmorskim szlakiem R-10.
 http://www.sport.karlino.pl/new/sciezki-rowerowe/
Na koniec prezent – tutaj znajdziecie cały przewodnik po trasie, a raczej kilku alternatywnych trasach kolejki – bardzo szczegółowy i pomocny: http://parseta.org.pl/uploads/media/Przewodnik_Rowerowy_Po_Nasypie_Kolejki_Waskotorowej.pdf

Nic, tylko pakować rowery i w drogę! Szerokości!!! I przedłużonego weekendu...
A kto ciekawy... - pozwólcie, że przedstawię bohaterów tych wypraw. Oto nasza flota, która niezmiennie wzbudzała ogrom sensacji na szlakach...

Wedle starszeństwa:
- Wigry 3 - rocznik 1993 /niektórym na jego widok aż łza się w oku kręci na wspomnienie pierwszokomunijnego prezentu..,
- Dahon - rocznik 2010,
- Saveno - rocznik 2018,
- Tryb Eco Compacta - rocznik 2019 / rower elektryczny.

Wszystkie składaki, sprawne i zwinne.
I powiem wam jedno... - rower elektryczny, nawet tylko jeden na rodzinę jest nie do zastąpienia. Ratuje chorych i znużonych ("Mamo, boli mnie brzuch", "Tato, nie mam już siły") i załatwia sprawę tras jednokierunkowych, które nas nużą - tylko jedna osoba wraca wówczas błyskawicznie po samochód i zabiera resztę ekipy na pokład. To dwa rzetelne przykłady, dla których nie wyobrażamy sobie, żeby go nie posiadać.

Dlatego polecam:

czwartek, 4 czerwca 2020

Pojezierze Myśliborskie - w ślad za Panem Samochodzikiem...

To niesamowite, ale ilekroć rozmawiam z równymi sobie wiekiem o książkach z dzieciństwa, niezmiennie pojawiają się te same wspomnienia… Obowiązkową lekturą była saga o Tomku Wilmowskim („a czytałaś Tomki?”) i systematycznie przybywające wówczas na rynku wydawniczym kolejne tomy „Pana Samochodzika”, po które gnało się co tchu do księgarni. Jak wiadomo, nakład był ograniczony, więc kto pierwszy ten lepszy. Ja miałam już wówczas cichy układ z zaprzyjaźnioną księgarnią, która odkładała mi pod ladą wszystkie młodzieżowe nowości, po które przybywałam rączym kłusem. I może lepiej, że nie w głowie było mi wówczas drążyć temat biografii autora...

Co do Pana Samochodzika, niewątpliwie i Nienacki miał wpływ na fakt, że „od zawsze” uwielbiam podróżować śladami bohaterów książkowych i filmowych. Grupy, które oprowadzam, również raczę opowieściami o postaciach lokalnych – tych prawdziwych i tych zmyślonych. Nie ma miejsca bez człowieka – tej dewizy się trzymam. 

Wykreowany przez Zbigniewa Nienackiego muzealnik Tomasz rozwiązywał historyczne zagadki i wykorzystywał ukryty potencjał swojego wehikułu, pod którego maską krył się silnik Ferrari 410 Super America. Nienacki stworzył kultową, 12-tomową serię dla młodzieży – dzięki umiejscowieniu akcji w wielu prawdziwych miejscach, szaleni miłośnicy serii jeździmy jak te wariaty nad Jeziorak - tam, gdzie obozowała banda Czarnego Franka. Do Fromborka, z obowiązkową wizytą w oktogonie, czyli wieży Radziejowskiego, gdzie pan Tomasz znalazł trzeci schowek ze skarbami pułkownika Koeniga. Do Malborka, na Pojezierze Augustowskie i Myśliborskie i w Bieszczady. Nie ustają spekulacje, gdzie znajdował się Duninów z „Wyspy Złoczyńców", a gdzie Kortumowo z „Pana Samochodzika i templariuszy", no i oczywiście gdzie Janówka z „Niesamowitego dworu".

Filmowy Pan Samochodzik, czyli Stanisław Mikulski

 Będąc w zeszłym roku w Jerzwałdzie nad Jeziorakiem na Warmii, z niekłamanym podziwem oglądałam dom, w którym Zbigniew Nienacki spędził znaczącą część swojego życia i tutaj je też zakończył – grób na cmentarzu jest skromny, ale ilość kwiatów i pamiątek dowodzi, że odwiedzają go regularnie fani. Widok na jezioro z okien jego domu zapiera dech w piersiach. W takich klimatach nie sposób nie tworzyć…
 
Wybór na weekendową wyprawę był zatem prosty – na warsztat poszła „Księga strachów”, której akcja zlokalizowana jest na Pojezierzu Myśliborskim. Niestety, wiodąca miejscowość w fabule książki jest fikcyjna. W opowieści jest to Jasień nad Jeziorem Jasień, a w terenie to być może Karsko nad J. Karskim, lub (i tak bym sobie wymarzyła) Moryń nad J. Moryń, a być może... - domysłów jest moc, a każdy solidnie uargumentowany.  Pozostałe miejscowości są jak najbardziej prawdziwe i urokliwe. No i oczywiście nie łudźmy się - nie poprzestaliśmy tylko na szlaku Pana Samochodzika - okolica jest tak pełna niespodzianek, że nawet nie trzeba ich specjalnie szukać - same się krystalizują co krok.

Myślibórz – kolebka Zakonu Templariuszy tego regionu i niezwykłe Sanktuarium Miłosierdzia
Tym razem Tomasz (Pan Samochodzik) ruszył tropem zagadkowych szachownic, które miały kryć „to, co najcenniejsze”. Zgodnie z fabułą mogły mieć one związek z ukrytym podczas wojny pamiętnikiem oficera armii hitlerowskiej - Konrada von Haubitz.
Odnalezienie pamiętnika Konrada von Haubitza – syna ostatniego dziedzica majątku – pozwoli na pokazanie światu prawdy, ale dla Pana Tomasza równie ważne jest sprawdzić plotki o ukrytych skarbach, które podobno ta rodzina schowała w trakcie wojny, a które ktoś mógłby wywieźć z Polski. Rozwiązaniem zagadki ma być szachownica, jaką ród miał w herbie i jaką można znaleźć na wielu budynkach w okolicy.
A zatem – poszukiwania czas zacząć! I... już za chwilę pierwsza szachownica znaleziona! W portalu dawnego wejścia do Kolegiaty p.w. św. Jana Chrzciciela.



Szachownice na zachodniopomorskich kościołach wcale nie są tak rzadkim zjawiskiem, jakby się komuś mogło wydawać. Występują głównie na XIII wiecznych świątyniach związanych z Templariuszami, a teorie i spekulacje na temat ich roli bywają różne. Najpopularniejsze głoszą, że to znak cechu budowniczych. Inne uważają, że mogą być symbolem Chrystusa.

Sam Myślibórz wspominany jest wiarygodnie dzięki dokumentowi z 1238 r., kiedy to Władysław Odonic nadał templariuszom 1000 łanów ziemi nad rzeką Myślą. Na tych ziemiach, właśnie tutaj mieli swoją pierwszą komandorię, zanim zrzekli się jej na rzecz margrabiów brandenburskich i w 1261 r. przenieśli się do Chwarszczan. Esencją historii miasta jest fakt, że niemal od zawsze było w graniach ziem niemieckich, bardzo często będąc przedmiotem handlu (jako miasto na skrzyżowaniu szlaków handlowych, które szybko urosło do rangi stolicy regionu). W graniach Polski Myślibórz znalazł się dopiero w 1945 r.

To co niezwykle ciekawe, to fantastyczna historia Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego z Myśliborza, jaką miała podaną w wizjach od Jezusa św. Faustyna Kowalska…, duchowa założycielka zakonu.
Wizjami swoimi podzieliła się ze swoich duchowym opiekunem, bł. Ks. Michałem Sopoćko. Mówiła i zapisywała w swoim „Dzienniczku” dokładny wygląd kościółka, witraż w prezbiterium (scena Ukrzyżowania, a w niej motyw pędów dzikiej róży z czerwonymi kwaitami), a nawet umeblowanie cel zakonnych w myśliborskim domu zakonnym. Wszystko to pomogło zlokalizować później następczyniom Siostry Faustyny kościółek na Pojezierzu Myśliborskim i
osiąść tutaj na stałe.
Sanktuarium Miłosierdzia Bożego to cudowne miejsce, zakomponowane pomiędzy miastem i pejzażem nadjeziornym (nad jeziorem Myśliborskim – największym na Pojezierzu), co czyni je bajkową enklawą dla spragnionych duchowości pielgrzymów.
Fantastyczny Gospodarz miejsca, ks. Janusz i uśmiechnięte Siostry czynią to miejsce otwartym i przyjaznym. Zajrzyjcie koniecznie. 

Dom macierzysty Zgromadzenia
 


 św. Faustyna Kowalska

Pszczelnik – miejsce lotniczej tragedii
Steponas Darius i Stasys Girenas przed I wojną światową wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Odbyli służbę w amerykańskiej armii, później pracowali w amerykańskim lotnictwie cywilnym. Chcieli zrealizować pomysł przelotu z USA do rodzinnej Litwy.
W 1932 r., przy wsparciu litewskiej diaspory, kupili samolot Bellanca CH-300 Pacemaker, który nazwali "Lituanicą". Maszynę unowocześnili i przygotowali do podróży. Zamierzali pobić rekord długości lotu bez międzylądowania, pokonując trasę o długości ponad 7 tys. km, do Kowna. Swój lot dedykowali Litwie, o czym napisali w testamencie, który sporządzili przed startem. "Młoda Litwo, niech nasze osiągnięcie wzmacnia twojego ducha i wiarę we własne zdolności".
Po 37 godzinach lotu i pokonaniu 6411 km samolot rozbił się 17 lipca o godz. 0.36 na terytorium Niemiec w lesie w pobliżu miejscowości Kundham (obecnie Pszczelnik niedaleko Myśliborza). Wrak maszyny i ciała pilotów znaleziono nad ranem.
Przyczyn tragedii nie ustalono, przypuszcza się, że mogły ją spowodować złe warunki pogodowe i wada techniczna samolotu.
Ciała lotników przewieziono do Kowna. Darius i Girenas szybko stali się bohaterami Litwy. Ich podobizny umieszczono na banknocie, a imionami nazwano ponad 300 ulic. Zostali też patronami wielu szkół.


 Niedaleko miejsca katastrofy stoi "Chata litewska" - przeniesiona z Litwy specjalnie na okoliczność upamiętnienia dwóch lotników i ich Ojczyzny

Mimo że lot "Lituaniki" odbywał się bez przyrządów radionawigacyjnych, był jednym z najbardziej precyzyjnych na ówczesne czasy. Piloci jako pierwsi w historii dostarczyli też pocztę z Ameryki do Europy drogą powietrzną.

Dębno – miasto pierwszego polskiego maratonu
No, tego nikt z nas się nie spodziewał…
Tradycja Maratonu Dębno rozpoczęła się 22 lipca 1966 roku, kiedy to na trasie Cedynia–Siekierki, na obchody 1000-lecia Państwa Polskiego rozegrano bieg na dystansie zbliżonym do półmaratonu (21,5 km). W roku 1973 bieg przeniesiono do Dębna. Jest to najstarszy maraton rozgrywany w Polsce. Organizatorzy traktują bieg nie tylko w kategoriach sportowych, ale nadają mu rangę historyczną. Bieg zatem nie jest traktowany jako masówka (bardzo ograniczona liczba miejsc!), ale udział w nim uznawany jest za nobilitację i "wisienkę na torcie" wszystkich polskich maratonów.


My również zrobiliśmy maratońską trasę po Dębnie - pieszo…
To, co najważniejsze w mieście, koncentruje się głównie wzdłuż ulicy Mickiewicza. Na wyobraźnię łatwo podziała informacja, że latach 1890 – 1930 miasto przeżywało swój przemysłowy rozkwit. 9 fabryk sukienniczych, fabryka tłuszczów chemicznych, duża drukarnia i wydawnictwo, fabryka dekstryny, ceramiczna, stolarnie, wytwórnie cygar i galanterii skórzanej, a także… fabryki eksportowanych na cały świat kapeluszy.
Fabryka sukna Juliusa Jahna na ten przykład, eksportowała swoje towary do krajów Orientu, Palestyny, Danii, Anglii i Ameryki. Inna, braci Baumgartem, produkowała wspomniane wcześniej kapelusze dla myśliwych i leśnych służb mundurowych. Duża drukarnia Juliusza Neumanna, zatrudniającą kilkuset pracowników, wydawała Gazetę Tygodniową („Wochenblatt”) dla powiatu chojeńskiego w nakładzie 200 egz., w późniejszym okresie również szereg fachowych czasopism ogólnokrajowych, z których kilka osiągnęło nakład kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Aż człowiek chwyta się za głowę i pyta – gdzie jest zatem to dawne, bogate miasto? Można się go tylko domyślać w klimacie kilku zachowanych kamienic czy pofabrykanckich willi.
Spójrzmy na ocalałe z pogromu 1945 r. kamienice mieszczańskie. O ileż piękniej by się tutaj żyło, gdyby zachować taki charakter dawnego miasta...


W 2000 r. w okolicach Dębna uruchomiono największą w Polsce kopalnię ropy naftowej i gazu ziemnego „Dębno”. 

Na relaksujący spacer polecam promenadę nad Jeziorem Lipowo i Park Miejski, w którym znajdziemy symboliczny kamień z napisem upamiętniających dawnych mieszkańców… - to miejsce niemieckiego cmentarza ewangelickiego („dla tych, dla których ziemia ta była kiedyś Ojczyzną”). Wszak do 1945 r. nie było tu Dębna, ale Neudamm...


Ścieżka "Nasze drzewa" wokół Jeziora Duszatyń
Komu mało wrażeń przyrodniczych, niech skorzysta z krótkiej acz treściwej przechadzki wokół jeziora, o którym mówi się „Jezioro Krawczyka” (od nazwiska Leśniczego, który przez długi czas był Gospodarzem tego miejsca). Zaledwie 2,5 km za miastem! Genialne miejsce, choć w sezonie straszy zapewne tłumami.

Chwarszczany

Kolejna po Myśliborzu komandoria Templariuszy na ziemiach zachodnich. Obecnie ostała się tylko kaplica, ale prace archeologiczne pozwalają mieć nadzieję na odkrycie miejsca dworu.
Sama kaplica jest unikatowa…



Pamięć o Królestwie Jerozolimy Templariusze utrwalili tutaj w wieżach. Budowla oflankowana dwoma wieżami do złudzenia przypomina wyobrażenia Jeruzalem iluminowane na średniowiecznych miniaturach…

Zakon templariuszy został założony w 1118 roku w Jerozolimie przez dziewięciu francuskich rycerzy na czele z Hugonem de Payens i Gotfrydem de Saint - Omer. Przy czym niektórzy historycy przesuwają to wydarzenie na rok 1119 lub 1120. Bracia rycerze określili się mianem Ubogich Rycerzy Chrystusa i złożyli śluby zakonne przed patriarchą jerozolimskim. Celem działalności zgromadzenia było utrzymywanie bezpieczeństwa na drogach i obrona miejsc związanych z życiem i działalnością Chrystusa. Według relacji Jakuba de Vitry bracia zachowywali ubóstwo, czystość i posłuszeństwo wedle reguły kanoników regularnych. Na początku było ich tylko dziewięciu. Przez dziewięć lat służyli w świeckiej odzieży i okrywali się tym co wierni dali im w jałmużnie. Wielki protektor templariuszy Bernard de Clairvaux w Pochwale nowego rycerstwa (De laude novae militiae) wyraża się o nich jako o mężach zdyscyplinowanych, ascetycznych i biegłych w rzemiośle wojennym. Ich mieszkania były prostymi, pozbawionymi ozdób pomieszczeniami, na ścianach których znajdowała się broń i rycerski ekwipunek. Bracia nie znali szachów, gry w kości, wyrzekali się oglądania komediantów, igrców, oraz innych uciech i zabaw rycerskich, w tym także polowania. Prowadzili bezwzględną walkę z innowiercami, a więc wrogami Chrystusa. Idee reprezentowane przez Ubogich Rycerzy Chrystusa, znalazły uznanie rycerstwa krzyżowego, patriarchy jerozolimskiego Gormonda i króla Baldwina II. Monarcha umieścił ich w Pałacu Salomona i oddał do dyspozycji Świątynię Pańskiej w dzielnicy Templum, która do utraty Jerozolimy w 1187 roku była domem macierzystym zakonu. Od tego czasu zwykło się ich nazywać Rycerzami Świątyni lub po prostu templariuszami.
Po utracie Akki - ostatniej twierdzy chrześcijańskiej w Ziemi Świętej templariusze przenoszą się na kolejne wyspy i próbują przeciwstawić się muzułmańskiej ekspansji. Równocześnie prowadzą w całym świecie chrześcijańskim akcje dyplomatyczne w celu zorganizowania ponownej wyprawy krzyżowej. Niestety nie ma już wówczas zrozumienia dla podobnego przedsięwzięcia. Pojawiają się nawet plany połączenia zakonu szpitalników i templariuszy w jedną organizację, co powoduje protesty w obu zgromadzeniach. W końcu wielki mistrz Jakub de Molay przenosi się wraz ze swoim orszakiem do Paryża aby własnoręcznie pokierować akcją dyplomatyczną. Zabiera ze sobą olbrzymie zasoby skarbca zakonnego, które od tego czasu będą spędzać sen z powiek króla Francji Filipa Pięknego. Równocześnie szerzą się doniesienia o tajemnych praktykach templariuszy. Zarzuca się im religijne praktyki muzułmańskie, zapieranie się Chrystusa, sodomię, bałwochwalstwo. Już od dłuższego czasu obserwuje się upadek obyczajów w tym zakonie, pijaństwo, wydawanie środków na zbytkowny styl życia. Ówcześni templariusze zdają się w niczym nie przypominać Hugona de Payns i jego towarzyszy.
W 1307 roku Filip Piękny dokonuje masowych aresztowań templariuszy. W jednym dniu o jednej godzinie królewscy urzędnicy wkraczają do 500 francuskich komandorii i aresztują kilka tysięcy templariuszy - braci - rycerzy, giermków, braci służebnych. Król francuski, choć kieruje się niskimi pobudkami, występuje niemal jako obrońca wiary chrześcijańskiej. Filip Piękny zwraca się z apelem do innych władców europejskich o prześladowania templariuszy. W prowincji niemieckiej zakonnicy podejmują obronę w Magdeburgu i w Metz. Posiadłości templariuszy na terenie Niemiec przechodzą pod władanie szpitalników i krzyżaków
(ze strony www.templariusze.org).
 

A czy wiecie, że zakon istnieje współcześnie? Kto ciekawy, powinien zajrzeć tutaj http://polscy.templariusze.org.pl/?page_id=2

Dyszno
Czas na chwię oddechu… Powróćmy w plener.
Mało kto wie, że w Dysznie majątek posiadał  Aleksander von Humboldt (1769 - 1859) – niemiecki geniusz w dziedzinie przyrody (naturalista – tak wówczas nazywano przyrodników) , który - jak wieść niesie - sławą ustępował jedynie Napoleonowi! 


 Aleksander von Humboldt

 Dęby Humboldta w parku przy ruinach pałacu
Oto co znalazłam w Jego temacie…
Autor „Kosmosu”, o który czytelnicy dosłownie się „zabijali”.  Publikacja cieszyła się takim powodzeniem, że oferowano za nią łapówki, a paczki z książkami przeznaczonymi dla księgarzy w Londynie i Petersburgu w tajemniczych okolicznościach ginęły, trafiając do – jak pisze w świetnej biografii Humboldta „Człowiek, który zrozumiał naturę" Andrea Wulf – „zdesperowanych klientów w Hamburgu i Wiedniu". Już przed wydaniem „Kosmosu" uważano Humboldta za największego naukowca swoich czasów – uchodził za człowieka, który zrewolucjonizował sposób postrzegania świata ożywionego.
(…) Legendą uczyniła go pięcioletnia podróż, w trakcie której oczarowały go tropiki, wspiął się na uważany wówczas za najwyższy szczyt na Ziemi ekwadorski wulkan Chimborazo i dowiódł, że istnieje wodne połączenie między dwiema największymi rzekami Ameryki Południowej: Amazonką i Orinoko. Zasłynął między innymi tym, że wymyślił znane dziś ze wszystkich map pogody izotermy, odkrył równik magnetyczny, wprowadził pojęcia wegetacji i stref klimatycznych. Jako pierwszy mówił też – na przykładzie wenezuelskich plantacji – o szkodliwych zmianach klimatycznych wywołanych przez człowieka.


Jego życiorys jest tak fascynujący, że gołym okiem widać, jak bardzo nadaje się do ekranizacji filmowej. Jeśli mogę zaprosić – poczytajcie bardziej zorientowanych ode mnie, którzy zgłębili temat Andrea Wulf, „Człowiek, który zrozumiał naturę", przeł. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Piotr Chojnacki, Wydawnictwo Poznańskie 2017

Co do Dyszna - wynika, że nie mieszkał tutaj, a jedynie posiadał majątek drogą dziedziczenia. Po śmierci Matki sprzedał ten majątek, żeby sfinansować swoją pierwszą wyprawę do Ameryki Południowej…
 
Chojna
Kolejny szok - architektoniczny tym razem. Mariacka świątynia, „przygniata” dosłownie swoją wyniosłością całe powojenne otoczenie miasteczka. Tak… zniszczenia z racji wyzwolenia tych ziem przyniosły aż 75% degradacji ówczesnego zabytkowego miasta. Okupacja radziecka trwała zresztą znacznie dłużej… - do 1992 r. O dawnej świetności miasta mówi, czy wręcz KRZYCZY swoją wspaniałością i wysokością (trzecia największa wieża w Polsce po Jasnej Górze i Świdnicy) wspomniany Kościół Mariacki. To szczytowe osiągnięcie sztuki gotyckiej, zwróćcie uwagę na misterność, bogactwo detali architektonicznych!
Odbudowę powojenną tego niezwykłego obiektu podjęto dopiero w… 1989 .


Obecny wygląd wnętrza kościoła
Na stronie Gminy Chojna czytamy:
W 1994 roku Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej w Warszawie zatwierdziła prawie 13 miliardów starych złotych ze środków RFN. Przedtem jednak różne dotacje ze strony Stowarzyszenia umożliwiły zabezpieczenie i inwentaryzację ruiny. Dla dalszych prac Fundacja Kościół Mariacki pozyskała dalsze środki finansowe w wysokości 500 000 nowych złotych. Za pozyskane środki finansowe wykonano prace zabezpieczające kościół, prace przygotowawcze pod kolejne etapy odbudowy. W 1996 roku wykonano roboty przy murach zewnętrznych, podpory pod konstrukcje dachową, dach, pokrycie dachu. W 1998 roku przeprowadzono badania na wieży kościoła mariackiego. Od lipca 1998 roku rozpoczęto prace zabezpieczające na wieży. W 1999 roku zakończono prace nad zabezpieczeniem statycznym grożącej zawaleniem iglicy wieży. Łączne koszty to około 520 000 zł. Wykonano posadzki betonowe w kościele wraz z podwyższeniem na ołtarz. W 2000 roku Fundacja otrzymuje dotację na budowę iglicy wieży wraz z pokryciem miedzianym. Iglica została zmontowana a pokrycie miedziane wieży zakończono w 2003 roku.
 
To tylko preludium do prac remontowych. Dzisiaj, po wejściu do kościoła już wiemy, że pełna odbudowa zabierze jeszcze sporo czasu…
Co roku, w ostatni weekend sierpnia, dawni i dzisiejsi mieszkańcy Chojny biorą wspólnie udział w Dniach Integracji, Przyjaźni i Ekumenizmu. Większość spośród trwających przez trzy dni imprez odbywa się właśnie w Kościele Mariackim.

Tutaj obejrzycie 65 unikatowych zdjęć z procesu odbudowy kościoła
http://parafia.chojna.pl/kosciol-mariacki/Odbudowa-kosciola-Mariackiego_101

Lubiechów Górny
Klasyczne romańskie cudo z bloków kamiennych i… nadbudowana w XIX w. drewniana wieża widoczna już z daleka, czynią ten kościół zabytkiem „nie do zapomnienia”. Oczywiście nie może obyć się bez kultowej już na szlaku Templariuszy szachownicy…
Mamy szczęście, możemy wejść do środka kościoła.


 
Idziemy najpierw na… wieżę. Mamy stąd wspaniały widok na Cedyński Park Krajobrazowy, do którego systematycznie zmierzamy.
 

Na wieży 3 dzwony – zabytkowe, wysokiej klasy. Niemcy próbowali je wywieźć ze sobą, ale na szczęście nie pozwolono im. W prezbiterium ciekawy obraz „Pod Twoją obronę…”. Mieszkańcy wsi opowiadają nam historię Janusza Molendy, miejscowego donatora. Wykupił majątek po PGRze i zapisał się w historii miejscowości jako człowiek o złotym sercu i szczodrej ręce. Tym bardziej kontrastuje z tą historią - na szczęście nie tragiczną -  fakt porwania jego wnuczki. To przed wspomnianym obrazem modlił się o jej odnalezienie, a po szczęśliwym zakończeniu – ofiarował obraz kościołowi. Odnowił organy – lecz co z tego, kiedy zagrały tylko raz… Chętnych do organistowania brak.
Pan Janusz zginął w dość niejasnych okolicznościach – spoczywa na miejscowym cmentarzu obok dawnych, niemieckich właścicieli wsi. Pomnik na jego grobie to ucięte drzewo – symbol nagle przerwanego życia… 


Bielinek

Przerywnik nad Odrą? Czemu nie.



Na południowym skraju wyrobiska Szczecińskich Kopalń Surowców Mineralnych (Kopalnia Bielinek) znajduje się geostanowisko. Okolice Bielinka słyną bowiem z licznych znalezisk kości i ciosów mamuta oraz kości nosorożca. Najprawdopodobniej było to miejsce przeprawy mamutów sprzed 13 tys. lat. 

Lądolód cofał się wówczas z terenu Pomorza na obszar Skandynawii. Panował klimat polarny, a przedpole lądolodu obejmowała tundra, naturalny obszar siedliskowy mamuta. Mamuty wykorzystywały zwężenie doliny koło Bielinka do przekraczania koryta rzeki. Miejsce przeprawy mogło być dodatkowo miejscem zasadzki ludzi epoki kamiennej na wędrujące zwierzęta, których populacja wzrastała po ustąpieniu lądolodu. Na wyginięcie mamutów wpłynęły zmiany klimatyczne. U schyłku zlodowacenia zanikały połacie tundry, a pojawiały się lasy. Inwazja lasu ograniczała obszary bytowe mamutów, a finalnie -  przyczyną ich zagłady mógł być doskonalący techniki łowieckie człowiek. Bielinek prawdopodobnie dokumentuje jeden z ostatnich epizodów życia mamutów na Nizinie Europejskiej.

Góra Czcibora pod Cedynią
Bitwa pod Cedynią odbyła się w 972 roku i była to pierwsza w historii Polski odnotowana historycznie bitwa o dużym znaczeniu dla tworzącego się państwa polskiego. Dowodzący bitwą Mieszko I, a przede wszystkim jego brat Czcibor, umiejętnie wykorzystali warunki terenowe dla opracowania taktyki, która przyniosła zwycięstwo.
"Mieszko Niemców sztuką zwyciężył" potwierdza kronikarz Bruno z Querfurtu.
Ciekawe światło na ten moment historyczny kładzie autor artykułu, który znajdziecie tutaj:


Osinów Dolny
Najdalej na zachód położony punkt Polski / zakole Odry – nic dodać, nic ująć.


Stare Łysogórki
Również i to miejsce zostało opisane przez Zbigniewa Nienackiego w "Księdze strachów"…
Choć to raczej miejsce duchów – wojenna opowieść o żołnierskiej martyrologii. Miejsce pochówku polskich żołnierzy, uczestników walk nad Odrą podczas operacji berlińskiej. 2 tysiące ludzi, średnio w wieku 20-30 lat. Cmentarz powstał w czasach PRL, więc opowiem wam znamienną historię…Ówcześni decydenci nie mieli najmniejszej ochoty umieszczać na grobach symboli chrześcijańskich. Wiedzieli też, że będzie grubą przesadą wstawić tam czerwoną gwiazdę… Wybrano zatem krzyże Grunwaldu – te same, które widnieją na orderze ustanowionym przez Krajową Radę Narodową w 1944 r. Centralny pomnik nijak się ma z pamięcią o poległych, to też raczej ukryta „mowa ideologiczna”. Dopiero w 1990 r. postawiono na cmentarzu krzyż. 







Skąd tylu poległych? Tutaj znajdował się główny pas natarcia, kierującego się na przełomie kwietnia i maja 1945 r. w stronę Berlina. Saperzy próbowali budować przeprawy. Teren był zewsząd odsłonięty. Wśród poległych dominują żołnierze raczej niższych stopni wojskowych… - trudno oprzeć się wrażeniu, że stanowili ofiarę złożoną na ołtarzu sowieckiego zwycięstwa.

Moryń
Urocze miejsce. Kolejny na trasie relikt epoki romańskiej – kościół na templariuszowskim szlaku (wg legendy zbudowany na miejscu świątyni Światowida), pozostałość średniowiecznych murów miejskich i … urokliwa promenada nad J. Moryń z Aleją Gwiazd Plejstocenu!!! To doskonałe zwieńczenie myśliborskiej wycieczki… Plaża i smaczna rybka. Czego chcieć więcej po dwóch dniach intensywnego rekonesansu?



W podróż po Pojezierzu Myśliborskim zabrałam kameralną grupę naszego Klubu Turystycznego "Puszcza Zielonka" (www.klub.puszcza-zielonka.org.pl).